Autor Wiadomość
Antoni Gut
PostWysłany: Pią 7:09, 08 Maj 2009    Temat postu: Magazyn Obywatel nr 1 / 2009 (45)

Magazyn Obywatel nr 1 / 2009 (45)
Historia podwójnej zdrady


.: Data publikacji 30-Mar-2009 : :: :: :.

Historia podwójnej zdrady
Jest oczywiste, że istnieje wiele powodów, aby cieszyć się z upadku katastrofalnego systemu komunistycznego, a jeszcze bardziej – z odzyskania niepodległości w 1989 roku. Tak samo każdy widzi, że Polska z roku na rok rozwija się i osiąga wyższy poziom cywilizacyjny. Dlaczego więc większość ludzi uważa, że Polska po raz kolejny zaprzepaściła ogromną szansę i w dużym stopniu przegrała wolność?

Owszem, wielkie miasta – a może jeszcze bardziej miasteczka – nie przypominają już komunistycznej szarzyzny. Powstały nowoczesne drapacze chmur, wielkie centra handlowe, luksusowe salony Diora, Cardina czy Mercedesa. Nawet starówki, jak we Wrocławiu, odzyskały dawny blask. Niektórym (może 15 procentom ludności) żyje się bardzo dobrze: budują imponujące wille, spędzają urlopy w zagranicznych kurortach, kupują posiadłości na Lazurowym Wybrzeżu. W każdej dziedzinie Polacy wykazują ogromną, zbyt długo tłumioną, inicjatywę i twórczość. Handel rozwija się na każdej ulicy. Dlaczego więc sondaże opinii pokazują, że 56% zapytanych uważa, iż najlepszym okresem w powojennej historii Polski były lata 70. – czas Gierka? Czy już to nie pokazuje, że praktyczny materializm neoliberalizmu poniósł klęskę, tak jak poniósł klęskę dialektyczny materializm komunizmu?

„Okrągły stół” 1980
Jedno jest pewne: dzisiejszy obraz Polski w niczym nie przypomina marzeń robotników Gdańska w 1980 r. Na początku Wielkiego Strajku domagali się oni poprawy warunków bytu, ale szybko – byłem świadkiem tamtych dni, spałem w stoczniach, rozmawiałem godzinami z tymi wspaniałymi młodymi robotnikami – zaczęli wyrażać głębokie ideały, Ideały Sierpnia. To była pierwsza rewolucja tego typu. Oni dążyli do zmian, modląc się na kolanach. Ich orędziem były nauki Jana Pawła II, którego wybór zmienił ich życie, gdyż odzyskali dumę i wiarę w siebie.

Nie walczyli nawet z komuną, byli już poza tym – pragnęli ustroju opartego na solidarności, na sprawiedliwości społecznej, na budowie społeczeństwa obywatelskiego, na szacunku dla godności człowieka w każdym wymiarze: materialnym, moralnym, a nawet duchowym. To, o czym marzyli, nie było „trzecią drogą”. To była zupełnie inna droga. Tak jak napisał Jan Paweł II w encyklice Sollicitudo rei socialis, rozumieli, iż należy odrzucić zarówno „marksistowski kolektywizm”, jak i „liberalny kapitalizm”, które wbrew pozorom są w istocie wyrazem „nie tak radykalnie przeciwstawnych wobec siebie rozwiązań”.

Ich nastawienie do realiów gospodarczych i politycznych było bez precedensu. Oni marzyli o polityce i o gospodarce „inaczej”. Nie byli ani na lewo, ani na prawo. Byli na zupełnie innej płaszczyźnie, płaszczyźnie absolutnego prymatu godności człowieka! Dlatego też po pierwszym okresie zachwytu, strach zaczął szybko ogarniać wielkich i możnych tego świata, gdyż wyczuli, że „rewolucja solidarnościowa” była zagrożeniem nie tylko dla komunizmu, ale również dla liberalnego kapitalizmu, niesprawiedliwego, bezdusznego i nieetycznego, a jak widzimy dziś, na domiar złego – nieefektywnego.

Twierdzę, iż ta autentyczna „Solidarność” trwała od 16 do 22 sierpnia 1980 r. Potem dawała o sobie znać tylko od przypadku do przypadku, np. podczas pierwszego zjazdu „Solidarności” w Oliwie. 22 sierpnia bowiem zaczęli działać w Gdańsku tzw. doradcy. Byli wśród nich ludzie mądrzy i godni szacunku. Nie zrozumieli jednak na ogół, czego byli świadkami. Zaczęli uprawiać politykę „jak zwykle”, negocjować. Bali się, że robotnicy pójdą za daleko, choć byłem świadkiem, iż strajkujący nie żywili nienawiści wobec nikogo. Tylko dwa dni trwał „strajk rewindykacyjny”, który był na rękę prowokatorom z partii i SB, pragnącym pozbyć się Gierka. 16 sierpnia Wałęsa ogłosił koniec strajku, bo „cele zostały osiągnięte” (czyli wywalczono powrót do pracy Anny Walentynowicz i poważny wzrost płac). Tylko dzięki uporowi i wizji Andrzeja Gwiazdy i załogom innych zakładów Wybrzeża strajk był kontynuowany i stał się prawdziwym strajkiem „Solidarności”.

Pierwsza zdrada Ideałów Sierpnia
Wówczas doradcy, z Geremkiem w pierwszym rzędzie, wkroczyli do akcji, po uprzednich rozmowach w Warszawie z Gierkiem. Ostrożnie badali, dokąd można iść, gdzie są granice negocjacji. Już wówczas została zaprzepaszczona historyczna szansa „Solidarności”.

Twierdzę, że właściwie od momentu rozpoczęcia działalności doradców w Gdańsku zaczęły się obrady „okrągłego stołu”. Głos robotników pragnących w duchu Jana Pawła II budować cywilizację szacunku dla godności człowieka, był coraz mniej słyszalny. Raz jeszcze stał się potężny podczas I Zjazdu, który odrzucił sugestie doradców i przyjął program społeczeństwa obywatelskiego. Oni co prawda nie bardzo wiedzieli, jak w praktyce realizować nauki Jana Pawła II i potrzebowali doradców, ale nie takich, jakich dostali. Już wówczas zaczęło się „dogadywanie” części opozycji z władzą.

Pod kierownictwem Geremka i jego przyjaciół opozycja „laicko-lewicowa”, która dotąd odgrywała marginesową rolę, złapała pociąg w biegu. Zaczęły się negocjacje „różowych” z „prawie czerwonymi”. Socjaldemokraci, których koleje losu rzuciły albo do obozu władzy komunistycznej, albo do opozycji (choć często, jak sam Geremek, byli poprzednio długo po tamtej stronie), odzyskali możliwość połączenia się na nowo. Zaczęli od 22 sierpnia pracować nad budową sytemu socjaldemokratycznego, co – jak wiemy – zakończyło się pełnym powodzeniem dopiero w 1989 r. Wówczas wreszcie, w radości libacji magdaleńskich, pogodzili się socjaldemokraci po stronie władzy, jak Rakowski, Barcikowski i Ciosek, z socjaldemokratami po stronie opozycji.

W tym procesie stan wojenny był tylko wypadkiem przy pracy i incydentem spowodowanym właśnie głównie tym, że pozycja socjaldemokratów zarówno po stronie PZPR, jak i „Solidarności” była w grudniu 1981 r. poważnie zagrożona. Pamiętam zresztą, jak byłem zaszokowany, gdy na początku stanu wojennego wicepremier Rakowski skarżył się mi, że „inteligencja” nie wykazuje zmysłu politycznego i nie wspiera władzy. Myślałem wówczas, że to naiwna uwaga człowieka, który tracił poczucie rzeczywistości. Dopiero później zrozumiałem, że istotnie miał wszelkie powody liczyć na zrozumienie „umiarkowanych”, socjaldemokratycznych członków opozycji.

Zgoda na budowę systemu socjaldemokratycznego w 1989 r. była pierwszą zdradą Ideałów Sierpnia. Nie miała z nimi wiele wspólnego. Nie chodziło już w najmniejszym stopniu o budowę cywilizacji godności człowieka, opartej na nauczaniu Jana Pawła II. Dramat polega jednak na tym, że nie jestem w stanie powiedzieć, czy to porozumienie elit nie było w istniejących wówczas warunkach geopolitycznych – zwłaszcza na Kremlu – jedyną możliwością wyjścia z systemu PRL. Czy można więc powiedzieć, że jeśli stan wojenny był „mniejszym złem”, to „okrągły stół” był „mniejszym dobrem”? A może należało poczekać na nieunikniony upadek sytemu komunistycznego?

Zdradzeni drugi raz
Dodatkowy dramat polega jednak na tym, że i ta socjaldemokratyczna ugoda – aczkolwiek daleka od Ideałów Sierpnia – trwała właściwie tylko 6 miesięcy. Już w 1990 r., wraz z polityką „wielkiego szoku” (shock therapy) autorstwa Balcerowicza zapomniano o nastawieniu socjaldemokratycznym i zaczęła się budowa ustroju neoliberalnego. Druga zdrada stała się faktem. Mogli wreszcie odetchnąć z ulgą ci przywódcy na Zachodzie, którzy przestraszyli się „Solidarności” i płynących z niej inspiracji. Pamiętam, jak jeden z nich zwierzył mi się wprost: „Proszę Pana, »Solidarność« to była doskonała broń w walce z komunizmem, ale – bądźmy poważni – teraz nie ma dla niej miejsca!”.

„The Financial Times” zaprezentował niedawno (15 stycznia 2009 r.) wyniki badań, opublikowane w szacownym piśmie medycznym „Lancet”. Według tego opracowania, które ostro potępia politykę shock therapy Jeffrey’a Sachsa, doprowadziła ona w latach 90. do śmierci ponad miliona mieszkańców dawnego bloku sowieckiego (spośród 3 milionów w wieku produkcyjnym, którzy zmarli wówczas przedwcześnie). Byli oni ofiarami przeprowadzanej na ogromną skalę prywatyzacji, która doprowadziła do masowego bezrobocia oraz do załamania struktury społecznej.

Przy okazji warto wspomnieć o niezwykłej roli Kościoła w całym tym okresie. Jak wiemy, porozumienie „okrągłego stołu” zostało de facto wynegocjowane zawczasu między władzą a Kościołem właśnie. Same obrady służyły tylko do jego ratyfikacji de iure. Jest to chyba pierwszy przypadek w historii, kiedy Kościół katolicki angażuje cały swój autorytet dla budowania sytemu socjaldemokratycznego! Tym bardziej, że mógł raczej stać konsekwentnie po stronie „Solidarności”, opartej skądinąd na nauce papieża-Polaka! Widocznie Kościół uznał, że wybrana przez niego postawa jest pryncypialna i jedyna odpowiedzialna w istniejących wówczas warunkach geopolitycznych, i może miał rację. Tym niemniej Kościół brał udział w pierwszej zdradzie Ideałów Sierpnia. Co gorsza, nie reagował też zbyt ostro podczas drugiej zdrady, czyli przejścia w kierunku neoliberalizmu. Niestety, nawet część duchowieństwa i hierarchii zaangażowała się po stronie neoliberalizmu, będącego nie do pogodzenia z naukami Jana Pawła II. O różnych udziałach „biznesowych” i współpracy z rozmaitymi mafijnymi siłami lepiej nie mówić... Twierdzę, że również polski Kościół jest wielkim przegranym okresu zmian. Będzie wymagało wielkiego wysiłku, aby mógł wrócić do inspiracji Jana Pawła II.

Grzechy polskiego neoliberalizmu
Po tej podwójnej zdradzie, został zbudowany w Polsce system drapieżnego kapitalizmu, przypominającego koniec XIX w. W rozmowie ze mną, przeprowadzonej na Harvardzie, wielki ekonomista John Kenneth Galbraith powiedział: „Co wy robicie w Polsce? Budujecie taki dziki kapitalizm, o którym w USA nie chcielibyśmy słyszeć!”. Istotnie, polscy neofici liberalizmu byli „bardziej papiescy niż papież” i poszli jeszcze dalej niż neoliberałowie zachodni. Nawet dziś, gdy na świecie neoliberalizm upadł z wielkim hukiem, Polska jest poniekąd jedną z ostatnich jeszcze broniących się jego twierdz...

Dlaczego system budowany od dwudziestu lat jest uznawany, mimo niezaprzeczalnego rozwoju, za wielką klęskę Polski niepodległej? Jakie są jego główne grzechy? Można wymienić tylko najważniejsze:

Dzięki „ugodzie” „okrągłego stołu” dawna nomenklatura komunistyczna ma się dobrze. Wciąż kontroluje 2/3 „nowego” biznesu (między innymi dzięki temu, że wielu dyrektorów byłych przedsiębiorstw państwowych zostało za symboliczną złotówkę właścicielami prywatyzowanych zakładów) i połowę administracji.
Wszystko, co miało jakąś wartość, zostało wyprzedane kapitałowi zagranicznemu; majątek narodowy przestał istnieć. W szczególności, 80% banków i mediów jest pod kontrolą obcego kapitału. W takiej sytuacji niepodległość Polski jest iluzją.
Został zaakceptowany model feudalny. Jak twierdzi znajomy menadżer pracujący dla firmy zachodniej: „Polska potrzebuje 10-15% światłych menadżerów pracujących tak jak ja w firmach zagranicznych (dzięki którym mamy dostęp do nowoczesnych technologii, a więc nie musimy inwestować w oświatę i badania naukowe) i mnóstwo słabo płatnych robotników, co zachęca te firmy do inwestowania u nas”.
Nie zostało zbudowane państwo prawa. Sprawiedliwość jest nie tylko powolna, ale niekiedy mniej lub bardziej kontrolowana przez siły dziwnego układu.
Władza mafii – w tym małych mafii lokalnych – się ugruntowała. Nie przebiera skądinąd w środkach i do dziś kilka przypadków zgonów (Papała, Falzmann i inni) nie zostało wyjaśnionych.
Polska znajduje się wśród krajów, w których korupcja jest najbardziej rozpowszechniona, i to zarówno na szczeblu centralnym, jak i lokalnie. Historia ostatnich dwudziestu lat jest historią wielkich afer, o których każdy słyszał.
Według badań OECD, Polska jest krajem bardziej jaskrawych nierówności społecznych niż te panujące w USA. Istotnie, gdy 15% ludzi szybko zgromadziło fortuny, połowa rodzin żyje w nędzy albo blisko niej. To doprawdy nie ma nic wspólnego ani z Ideałami Sierpnia, ani nawet z modelem socjaldemokratycznym.
Został zbudowany „układ trzymający władzę”, który jest antytezą demokracji. Niestety, jak pokazała sprawa Rywina, media zostały zaplątane w tę antydemokratyczną grę.
Zasady moralne zostały zastąpione wszechogarniającą władzą pieniądza. Człowiek zamożny może kupić właściwie wszystko, nawet prawo budowania pałacu w środku parku narodowego, jeśli tak mu się podoba.
Ponieważ pieniądz rządzi niepodzielnie, coraz trudniej jest walczyć o szacunek dla środowiska. Niszczy się Tatry czy Wisłę, nie patrząc na daleko idące skutki.
Została pomylona wolność z dowolnością; zapomniano, iż, jak powiedział Jan Paweł II w Denver (12 sierpnia 1993 r.): Wolność nie polega na czynieniu tego, co się chce, lecz jest prawem do czynienia tego, co się czynić powinno.
Miasta się rozwijają, ale – co szczególnie dobrze widać na przykładzie Warszawy – bez ładu i harmonii, skutkiem czego stają się może i coraz bogatsze, ale także coraz brzydsze.
W ogóle, w dobie panowania „nuworyszów” zarówno gusty jak i zachowania stają się coraz mniej uduchowione i szlachetne, a coraz bardziej chamskie.
Listę grzechów można by długo ciągnąć. Nie należy więc się dziwić, choć jest to zjawisko tragiczne, że wielu ludzi wręcz tęskni za komuną. Poziom życia był wówczas mierny, nie było swobód demokratycznych, utrudniano podróżowanie po świecie, ale za to każdy miał pracę (choćby pozorną) i mógł spędzić urlop w domach FWP. Poza tym materializm dialektyczny miał istotnie wielką przewagę nad materializmem neoliberalnym: nie był zdradliwie kuszący, a więc wytwarzał przeciwciała. Ludzie buntowali się i stawali mocniejszymi moralnie i duchowo.

Twierdzę, że życie kulturalne, teatralne, muzyczne, filmowe, było bardziej ciekawe i prężne za komuny niż dziś! Z jednej strony dlatego, że władza, spętana własnymi hasłami, finansowała jednak kulturę, a z drugiej dlatego, że ta kultura była mimo wszystko kolebką walki z komunizmem. Można by się pokusić nawet o analizę roli teatru – ratującego tradycje narodowe i największe wartości – w upadku komunizmu.

Pamiętam, jak na początku roku 1990 ksiądz odpowiedzialny w Łodzi za duszpasterstwo w środowiskach twórczych powiedział mi przed kamerą: „Po upadku komunizmu nie jest lepiej, jest gorzej. Wówczas mieliśmy diabła naprzeciwko. Każdy go znał: miał na imię komunizm i każdy wiedział, że ma z nim walczyć. Teraz nie ma komunizmu i ludziom się wydaje, że diabła nie ma. To początek końca!”. Wówczas myślałem, że dobry duchowny mocno przesadza, ale dziś nie wiem, czy nie miał racji, przynajmniej częściowo.

Pozostaje faktem, że polityka neoliberalna prowadzona od dwudziestu lat nie ma nic wspólnego z naukami Jana Pawła II, który podczas audiencji watykańskiej w maju 2000 r. powiedział: Globalizacja może być dobrem dla człowieka i społeczeństwa, ale może też okazać się zjawiskiem szkodliwym o poważnych konsekwencjach. Wszystko zależy od pewnych zasadniczych wyborów, a mianowicie od tego, czy »globalizacja« będzie służyć człowiekowi, i to każdemu człowiekowi, czy też wyłącznie rozwojowi oderwanemu od zasad solidarności i współudziału oraz od odpowiedzialnie stosowanej zasady pomocniczości. Już w encyklice Centesimus Annus można było przeczytać, że upadek komunizmu nie powinien oznaczać gloryfikacji kapitalizmu i liberalizmu: Niedostatki kapitalizmu w dziedzinie humanitarnej, prowadzące do dominacji rzeczy nad ludźmi, bynajmniej nie zanikły – pisał papież i dodawał: Kryzys marksizmu nie oznacza uwolnienia świata od sytuacji niesprawiedliwości i ucisku, z których marksizm, traktując je instrumentalnie, czerpał pożywkę. A kto chce zapomnieć, że już w 1996 r. Ojciec Święty ostrzegał Słoweńców, że muszą szczególnie uważać, aby po uwolnieniu się od ideologii komunistycznej nie zastąpili jej inną, nie mniej niebezpieczną, ideologią niepohamowanego liberalizmu, a dwa lata później na Kubie życzył Kubańczykom, aby zaznali wolności, lecz „wolności w odpowiedzialności”, odrzucając kapitalistyczny neoliberalizm, który podporządkowuje osobę ludzką i rozwój społeczeństw ślepym siłom rynku?

Nie ulega więc wątpliwości, że system neoliberalny wprowadzany w Polsce od dwóch dekad jest również zdradą papieża-Polaka. Gorzkim paradoksem jest to, iż o ile przez długie lata Sowieci zamykali przed Polską drogę ku wolności, to po odzyskaniu niepodległości Zachód pchał ją na bezdroża neoliberalizmu!

Chorzy na Polskę
Jak znakomicie pokazał Ryszard Legutko („Esej o duszy polskiej”), polscy neoliberałowie są chorzy na Polskę, pragną zerwać nie tylko z komunizmem, lecz właściwie ze wszystkim, co jest związane z historią narodu. W tym są skądinąd konsekwentni. Odpowiadając na ankietę miesięcznika „Znak” w roku 1987, Donald Tusk pisał: Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych urojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze, wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać... Piękniejsza od Polski, jest ucieczką od Polski tej na ziemi, konkretnej, przegranej, brudnej i biednej. I dlatego tak często nas ogłupia, zaślepia, prowadzi w krainę mitu. Sama jest mitem.

Dlaczego więc nie wyprzedać tej Polski, tak pogardzanej? W każdym razie należy wciąż szukać wzorców na zewnątrz. I tu zresztą jesteśmy świadkami obniżenia ambicji: Polska miała być „drugą Ameryką”, potem „drugą Japonią”, ostatnio „drugą Irlandią”. Teraz stawia się za wzór Słowację. Quousque non descendam?

Czy jest możliwe, że tak daleko odeszliśmy od Ideałów Sierpnia, od nauk Jana Pawła II? Tak daleko, iż właściwie jesteśmy na drugim brzegu! Przyznaję, że nie mogę zrozumieć braku ambicji i kompleksu niższości wielu Polaków. Ciągle wracam do tego, że Polacy mają wszelkie powody, aby być dumni z siebie, ze swojego kraju, aby dążyć nie do tego, by stać się „drugą Irlandią” (z całą sympatią dla tego kraju), ale światłem i inspiracją dla całej Europy! Przecież w rzeczy samej wszystko, co było ważne na świecie w ostatnich 50 latach, a więc „Solidarność” i nauczanie Jana Pawła II, wywodziło się nie z Europy Zachodniej czy z Ameryki, lecz z tej ziemi właśnie, z Polski. Czy to nie powód do dumy, ale też do działania? Tym bardziej, że teraz, w momencie upadku pseudocywilizacji neoliberalnej, świat szuka nowej wizji, nowej inspiracji i może je znaleźć właśnie w powrocie do „Solidarności”, w budowaniu świata opartego na naukach Jana Pawła II, który do końca powtarzał, iż „Solidarność” nie jest za nami, lecz wciąż przed nami.

W momencie kryzysu cywilizacyjnego ogromna rola przypada Europie. Ale jestem głęboko przekonany, że Europa nie będzie Europą (czyli kolebką cywilizacji), jeśli najpierw Polska nie będzie Polską (czyli Polską „Solidarności” i Jana Pawła II). Czy to jest wizja mesjanistyczna? Niech będzie, jeśli to będzie mesjanizm pozytywny. Faktem jest, iż Polska nie może się zadowalać miernotą, przeciętnością, nie może patrzyć z zachwytem na małe i wątpliwe osiągnięcia Zachodu, nie może ciągle pytać o to, co Unia może jej dać. Ważne jest to, co Polska może i powinna dawać innym.

Ale aby tego dokonać, Polska musi wrócić do siebie i do Jana Pawła II. A odżegnała się od niego. Przecież pamiętamy, jak w swym przemówieniu na Zamku Królewskim w Warszawie (8 czerwca 1991 r.) papież z wielkim zachwytem cytował słowa włoskiego autora: Polacy mogą albo wejść po prostu do społeczeństwa konsumpcyjnego, zajmując w nim – jeśli się im powiedzie – ostatnie miejsce, zanim nie zamknie ono definitywnie swych bram dla nowych przybyszy, albo też przyczynić się do ponownego odkrycia wielkiej, głębokiej, autentycznej tradycji Europy, proponując jej jednocześnie przymierze: wolnego rynku i solidarności. A więc to Polska ma wyznaczać kierunek, a nie kopiować drogę Zachodu, która skądinąd jest – jak widzimy to teraz jeszcze lepiej – drogą donikąd.

Generał de Gaulle odwiedzając Polskę w 1967 r. powiedział, że nie chce dawać Polsce rad, pragnie jednak „aby zdołała patrzyć dalej i może wyżej trochę”. Te słowa nic nie straciły ze swojej aktualności. Polska nie istnieje, jeśli nie jest wielka, jeśli nie ma poczucia swej grandeur (wielkości). W 1967 r. było to trudne do zrealizowania. Dziś Polska jest wolna. Od niej zależy, aby była sobą. To wciąż przed nami.

Bernard Margueritte

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group